wtorek, 22 października 2013

Agatonistka vs Planner.

Ogarnięcie się jest za sponsorowane przez maila, którego ciągle zapomniałam wysłać.


Wspominałam już kiedyś, że plannerów nie robię, nie korzystam, bo po prostu nie umiem. Ale życie ma to do siebie, że obowiązków z każdym dniem przybywa, a na każdym etapie wydaje się nam, że przecież więcej i gorzej być już nie może. A później zawsze okazuje się, że jednak może. Co by daleko nie szukać w LO byłam święcie przekonana, że taka ilość nauki dotarła już do granic moich możliwości. Ilość wiedzy, przedmiotów wydawała się po prostu nie do ogarnięcia. A później wylądowałam na socjologii i zostałam zasypana taką ilością licznych teorii, że oddałabym wszystko, żeby wrócić do materiału z LO. Ale to już nie pierwszy, a ostatni rok studiów, magisterka na horyzoncie, studia już nie dzienne a zaoczne. Czas wziąć się w garść.
Pewnie zastanawiacie się, dlaczego dopiero teraz? Planner nigdy się u mnie nie sprawdzał, bo ja jestem wiecznym odkładaczem na jutro. Co prawda termin to dla mnie rzecz święta i naprawdę robię wszystko, żeby się ich trzymać, ale zapał dostaję z reguły w momencie, gdy jest już blisko. Mam nóż na gardle, kata obok i nawet koniec świata mnie nie uratuje. Mama zawsze powtarzała mi, że to przez to iż urodziłam się o 11:55. I tak mi zostało, że robię wszystko za pięć dwunasta.
Ale nadszedł dzień, kiedy postanowiłam powiedzieć dość. Z kolejną pracą nie wypaliło (nie będę się wdawać w szczegóły, ale zdecydowanie nie jest dobrze, gdy pracodawca zasłaniając się szkoleniem nowych pracowników nic im nie płaci, a po zakończeniu szkolenia wymienia na nowych - widać da się znaleźć plusy dużego bezrobocia), blog rozwija się wolniej niż bym chciała (i tylko sama sobie jestem temu winna), badania do magisterki powinny być już przy końcu, a nie są nawet na początku. Że nie wspomnę o ciągłych, świeżych pomysłach, które rodzą się jak szalone, a czasu jakby ciągle brak.
Na początek zdecydowałam się na mały, ale bardzo uroczy zeszycik. Tak w razie, gdyby znowu z plannerem nie wypaliło. Możemy go mianować Planner Test Beta. Wyznaczyłam w nim pięć rubryk:
- Praca (choć chyba powinnam ją nazwać Szukanie Pracy) - na razie ląduje tu wszystko co wiąże się z rozsyłaniem/roznoszeniem CV i listów motywacyjnych. Da mi to fajne rozeznanie na to ile i jak aktywnie szukam pracy.
- Studia - tutaj oczywiście wszystkie zaliczenia, projekty, kolokwia, sesje i magisterka.
- Blog - no jakby mogło go zabraknąć. Ponieważ postawiłam sobie za cel pisać jak najczęściej, dobre rozplanowanie nadchodzących wpisów powinno to znacznie ułatwić.
- Rozrywka - uznałam, że wszelkich spotkań, imprez, książek czy filmów nie będę wrzucała go kategorii Inne, bo zleje się w jedną całość. Rubryczka ma na celu przypilnowanie, bym zawsze znalazła choć chwilę na małe przyjemności, ale też bym nie było ich zbyt dużo.
- Inne - czyli wszystko co nie mieści się powyżej. Wszelkiego rodzaju opłaty, lekarze, czy sprzątanie szafy.


Ale zakup zeszytu, zrobienie w nim tabeli, to mały pikuś. Wszystko sprowadza się przecież do tego, aby móc sprostać wyznaczonym zadaniom.
Krok pierwszy. Rozsądne planowanie.
Jedno jest pewne: nie można planować dnia co do minuty, ani brać na siebie od razu tysiąca rzeczy. Z dziesięciu zaplanowanych, albo nie zrobimy żadnej w całości, ale zrobimy góra pięć i będziemy mieć wyrzuty sumienia, że znowu z niczym nie zdążyliśmy.
Krok drugi. Co naprawdę musisz zrobić, a co może poczekać.
Zawsze jest coś, co trzeba zrobić. Ale bardzo się nie chce, bo takie czynności najczęściej są tymi najmniej przyjemnymi. Już pisałam o tym, jak się zmotywować. Ważne jest, by w miarę możliwości takich punktów na liście było jak najmniej: jeden, albo dwa. Dlaczego? Bo zamiast motywacji do działania i pracy, poczujemy panikę. Tyle rzeczy MUSZĘ zrobić. A tu nagle pies ma zatrucie pokarmowe i trzeba z nim co chwilę wychodzić na spacer. Mama woła z kuchni, żebyś skoczyła do sklepu, bo nie zauważyła że nie ma masła/sera/ziemniaków. Małe kilkuminutowe zabieracze czasu potrafią sprawić, że każdy, nawet najlepszy plan się zawali. Więc nie planuj, że napiszesz dziś referat na psychologię, 10 stron pracy magisterskiej, przeczytasz 4 rozdziały na ekonomię i poprawisz projekt do pracy.
Krok trzeci. Życie to nie tylko obowiązki.
Zawsze podczas wcześniejszych prób tworzenia plannerów, wpisywałam na nie tylko obowiązki, nigdy nie widniały na nich przyjemności. Jak pomalowanie paznokci, spotkanie z przyjaciółką, obejrzenie filmu wieczorem. Ale dlaczego nie? Planner ma w końcu rozjaśnić nam w głowie, pomóc zorganizować dzień, a nie być listą przykrych obowiązków do wypełnienia.
Krok czwarty. Na rezultaty trzeba poczekać.
Jako osoba, która nie korzysta z plannerów, wiem, że przestawienie się na niego będzie ode mnie wymagało czasu i wysiłku. Aż w końcu stanie się czymś naturalnym. Psychologowie już jakiś ładny czas temu dowiedli, że organizm potrzebuje ok 30 dni na to, żeby nowa czynność weszła w nawyk. Moje życie i funkcjonowanie nie zmieni się nagle z dnia na dzień, bo kupiłam zeszycik, narysowałam w nim tabelki i już. Ale myślę, że będzie to opłacalny wysiłek.


A wy korzystacie z plannerów regularnie? Czy raczej tak jak ja, wiecie co i na kiedy macie coś zrobić, i robicie to jak już musicie? A może macie jakieś pomysły, jak jeszcze bardziej usprawnić swoje planowanie?

4 komentarze:

  1. Chyba jestem za dużym leniem na takie Plannery. Mam problem ze słomianym zapałem. Wiele pomysłów a z czasem zapału coraz mniej. Tak jak TY mam mnóstwo pomysłów, za które się biorę a potem nie chce mi się ich ciągnąć. Może z czasem jednak zdecyduje się na planowanie do przodu.

    Życzę Ci wytrwałości w planowaniu. I powodzenia z szukaniem pracy, bo jest to niestety skomplikowane :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skąd ja znam słomiany zapał :) Ale ten blog skutecznie mnie z niego leczy :) I mam nadzieję, że planner między innymi wpłynie i na to: jak każdą czynność rozbiję na małe kroczki i będę widziała na piśmie, że idę powoli do przodu :)

      Usuń
  2. Ach znam ten problem... w myślach wszystko ułożone idealnie - w rzeczywistości... pozostawię bez komentarza.
    Muszę się w końcu zabrać do roboty!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra sprawa, przy natłoku obowiązków i dla sklerotyków :P

    OdpowiedzUsuń

JEŻELI NIE MASZ KONTA, WYBIERZ OPCJĘ NAZWA/ADRES URL I WPISZ SWOJE IMIĘ/NICK. ADRES STRONY MOŻE POZOSTAĆ PUSTY :)
Weryfikacja obrazkowa pomaga w blokowaniu spamu, który bez niej dosłownie zalewa bloga.