Wrzesień jest nie tylko
dla uczniów, ale i dla wielu studentów, miesiącem w którym czas
wygrzebać z siebie pokłady motywacji i zabrać się do ciężkiej
pracy. Dla mnie nie tylko jest miesiącem kampanii wrześniowej
(pochwalę się, bo pierwszej w życiu – makroekonomia bezlitośnie
mnie pokonała), ale i rozpoczęcia nowej pracy. Co prawda stanowisko
konsultanta telefonicznego na kolana nie powala, ale po bezowocnych 4
miesiącach szukania, postanowiłam odpowiedzieć na kilka
wszechobecnych ogłoszeń z telemarketingu.
Głupi ma szczęście, okazało się, że tam gdzie trafiłam, podstawowa płaca nie tylko sprawia, że warto się tam pracować, ale przy odrobinie motywacji, można zarobić dużo więcej. Nic tylko zakasać rękawy.
Głupi ma szczęście, okazało się, że tam gdzie trafiłam, podstawowa płaca nie tylko sprawia, że warto się tam pracować, ale przy odrobinie motywacji, można zarobić dużo więcej. Nic tylko zakasać rękawy.
No ale jak znaleźć
motywację, skoro przez tak długi czas spało się do 10 i robiło
to na co w danym czasie miało się ochotę? Czyli głównie: nic
(albo coś, co większość społeczeństwa uznała by za nic, jak
pisanie bloga :)
Na początek, trzeba
ustalić hierarchie wartości. Są rzeczy na już i są rzeczy na
wczoraj. Z reguły te na wczoraj, no cóż... są mniej fajne.
Poniżej kilka rad motywacyjnych, jak w ogóle się za nie zabrać
(przetestowanych na sobie, choć przed ich użyciem możesz
skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą).
- Obiecaj sobie coś. Mam większą ochotę oglądnąć Supernatural niż wkuwać do egzaminu? OK, jak ogarnę materiał od strony X do strony Z, robię sobie przerwę i w ramach relaksu oraz odmóżdżenia puszczam jeden odcinek. Zawsze niecierpliwie patrzę ile jeszcze do końca i wkładam zdwojoną energię, by móc z czystym sumieniem oddać się przyjemności.
- Rozplanuj sobie wszystko. Ale nie co do minuty i nie przesadzaj z ilością. Przyznam szczerze, nie umiem żyć z plannerem w ręku, robię go tylko w okolicach sesji, albo na konkretny dzień, gdy rzeczywiście mam bardzo dużo na głowie. I wiem już, że zaplanowanie 30 rzeczy, nawet małych, nigdy się nie sprawdza, bo ostatecznie albo robimy kilka naraz i byle jak, albo nie zrobimy nawet połowy. Wypisz naprawdę istotne punkty na ten dzień/tydzień. I w przypadku egzaminów, sprawdzianów – zawsze zostaw sobie przynajmniej jeden dzień zapasu – czasem jakaś część materiału jest na tyle trudna, że musimy poświęcić jej dużo więcej uwagi i resztę trzeba przełożyć na jutro (w skrajnych sytuacjach, wypada coś ważnego i niespodziewanego). Korzyści? Satysfakcja z wykreślania kolejnych rzeczy z listy oraz brak poczucia winy, że kolejny dzień zmarnowaliśmy.
- Nie śpij za długo. Z czego w moim przeliczeniu, godzina 9 to nie jest za długo, jako że jestem nocnym markiem. Ale 12 to już gruba przesada :) Dlaczego? Nie wiem jak wy, ale ja zawsze jestem jeszcze bardziej senna, jeszcze mniej mi się chce. Nie pomaga nawet kawa. No i mamy więcej czasu na wszystko. Możemy bez wyrzutów sumienia poświęcić półgodziny przy śniadaniu na przeglądanie internetu.
- Zamykają mi się oczy, zaraz zasnę, nie dam rady. Koniec na dziś. A właśnie, że nie. Wystarczy... kilka przysiadów (no dobra, zależy jak bardzo jesteście wysportowani, jak ktoś się nie rusza, wystarczy 30, jak ktoś ćwiczy regularnie, będzie to i 200 :), aby przyspieszyć tętno i rozbudzić organizm. Nie pomogło? Ubieraj się, weź psa i idź z nim na spacer. Świeże powietrze zrobi swoje.
- Słodycze! I nie namawiam Was do wcinania całej czekolady :) Ale jeden mały kawałek, albo bardzo słodki batonik, potrafią zdziałać cuda. Nie bez powodu moi rodzice zawsze pakują ze sobą coś słodkiego na górskie wycieczki – naprawdę daje to kopa. Zawsze jem coś słodkiego na uczelni, gdy cały dzień wykładów zaczyna dawać porządnie w kość.
- Pomyśl o konsekwencjach. I tak będziesz musiała napisać ten raport/nauczyć się tych 50 stron. Im bardziej to odwlekasz, tym mniej będziesz mieć czasu i prawdopodobnie wylądujesz u szefa na dywaniku, są popełniłaś ogromne błędy, albo nie oddałaś go na czas. Nie ten egzamin, tylko poprawkowy? A co za różnica? Materiał ten sam. I tak przed nim nie uciekniesz. A zamiast stypendium, zobaczysz figę z makiem.
Ameryki
dziś nie odkryłam, ale czasem sama muszę przypomnieć sobie tak
oczywiste rzeczy i przywołać moją motywację do porządku. A jak
jest u Was? Macie jakieś sposoby? A może Wasza motywacja jest już
tak wytresowana, że reaguje na każde zawołanie? :)
Wszystkie zdjęcia pochodzą stąd.
Bardzo przydatne rady! Szczególnie ta z przysiadami. Znając moją kondycję, mnie wystarczyłoby 5 przysiadów i miałabym energię na kolejne 3 godziny wkuwania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Oj we wrześniu jest się ciężko zmotywować, współczuję makroekonomii, bo jest naprawdę ciężka. Ja dałam radę z pierwszym terminem i chodziłam szczęśliwa przez tydzień :D Metoda marchewki (czyli "obiecaj sobie coś") i słodyczy działa chyba najlepiej ^^
OdpowiedzUsuńZ makro mam złe przeczucia i coś mi się wydaje, że mogę zostać z nią jeszcze do następnego semestru :) Ale będzie co będzie, jak samodzielna nauka nie przyniesie teraz oczekiwanego rezultatu, to podeprę się jakąś dobrą duszą, która będzie mi wszystko łopatologicznie wykładać :)
UsuńJa też niestety miałam egzamin we wrześniu. Do nauki ciężko było mi się zmotywować ale egzamin pokonałam i mogę odetchnąć. Mi pomaga w nauce porządek, ale pamiętaj też o tym, by robić sobie przerwy i oczyszczać umysł. Pozdrawiam i trzymam kciuki
OdpowiedzUsuńPrzysiad jeden, dwa, trzy...
OdpowiedzUsuńOdnosnie poszukiwania pracy - jako osoba na wiecznym stazu potwierdzam - nie jest za wesoło.
Mowa o całej Polsce.
Należę do osób, które starają się zawsze znaleźć jakieś pozytywy, więc i w pracy ich szukam :) Nie zaprzeczam, że jest... no zapewne bardzo lubisz jak ktoś dzwoni do Ciebie z "wspaniałą" ofertą, lekko już zdesperowany, bo dzwoni od 4 godzin, a nikt jeszcze nie kupił :) Ale skoro praca nie jest wymarzoną, traktują ją jako środek do celu, a nie cel sam w sobie :) Powtarzam sobie, co dzięki niej będę mieć, a nie, że muszę wykonać setny telefon i pewnie nikt nie odbierze :)
OdpowiedzUsuńTeż miewam popołudniowe drzemki, bo czasami nic nie pomaga :) Ale staram się ich unikać (co nie znaczy, że mi to wychodzi) bo po nich jestem jeszcze bardziej ociężała niż zazwyczaj :)