wtorek, 11 marca 2014

Prawie Martwy – Åke Edwardson

Gdy tylko zobaczyłam tytuł tej książki, wiedziałam, że jest ona dla mnie stworzona. A szwedzkie nazwisko na okładce tylko potwierdzało moje przekonanie – w końcu kto nie słyszał, że to właśnie Szwedzi są najlepsi w pisaniu kryminałów? (Swoją drogą ciekawe skąd to się bierze? Klimat i ponura aura stają się świetnym natchnieniem do opisywania morderstw?) I tak dzięki prawie sześciuset stronom przeniosłam się do Göteborgu i miałam zamiar się dobrze bawić (tak, podczas śledztwa w sprawie morderstw. Nie, nie pytajcie). Aura była sprzyjająca, bo wyjątkowo ładne lato we Szwecji nie chciało odejść, więc pozostało mi tylko dać się porwać nowej przygodzie. Jednak zaczęło się nie tak dobrze, jakbym sobie tego życzyła.
Pierwsze sto stron było dla mnie istną katorgą. Nagromadzenie bohaterów, nagłe przeskoki od jednego do drugiego i (uwaga!) nie wyróżnione niczym szczególnym fragmenty z przeszłości, sprawiły, że zgubiłam się na dzień dobry i za nic nie mogłam znaleźć. Zamykałam książkę i nie wiedziałam, co się właściwie wydarzyło, dlaczego i u kogo. I choć rozumiem doskonale, że był to efekt zamierzony – całość układanki z czasem się wyjaśniała – tak trwało to zdecydowanie za długo. Nie każdy ma ochotę przedzierać się z wysiłkiem przez 1/6 książki i czuć się przy tym jak idiota pozbawiony zdolności czytania ze zrozumieniem.
Ale przedarłam się. Dotrwałam do momentu, w którym wątki zaczęły się przeplatać, bohaterów zaczęłam rozróżniać (ale tylko po imionach) i mogłam nacieszyć się historią. Koncepcja powieści jest bardzo ciekawa – mamy zbiór morderstw powiązanych ze sobą, ale w sposób od którego lokalni śledczy dostają migreny. Mają świadomość, że istnieje korelacja, że to jest sprawka jednej osoby – jednak za nic nie mogą odgadnąć motywu i znaleźć schematu. Przeczucie mówi jedno, a dowody mówią co innego. W dodatku odzywają się echa przeszłości, nierozwiązanej do tej pory sprawy zaginięcia piętnastoletniej dziewczynki.
Zbrodnia przeważnie jest kwestią przypadku. Zbrodnia prawie nigdy nie jest racjonalna.


Źródło


Żeby nie znudzić się śledztwem dostajemy też na dokładkę zwykłe życie bohaterów. Problem polegał na tym, że wszyscy pracujący na policji mieli bardzo podobne problemy rodzinne, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Sprawiało, że bohaterów rozróżniałam tylko po imionach (wspominałam już o tym, prawda?), bo po sytuacjach rodzinnych po prostu się nie dało. Głównego bohatera, Ericka Wintera, wyróżniały tylko migreny – a nie, przepraszam, na migreny cierpiał też inny bohater, Lejon. Dzięki temu przez pewien czas byłam święcie przekonana, że czytam o Winterze, po to, żeby nagle dowiedzieć się, że jednak nie. Bohaterowie byli do siebie podobni, niczym bliźnięta jednojajowe – mogłabym wspomnieć o jednym i poznalibyście całą resztę. Jest to dla mnie tym bardziej zaskakujące, że jest to 9 tom serii o komisarzu Winterze*, a postacie nie wykształciły swoich charakterów. Są jedną wielką szarą masą.
Z kolei dialogi jakie prowadzą, są tak sztuczne i drętwe, że miałam ochotę rzucić książką, pojechać do Szwecji i sprawdzić, czy ich rozmowy też tak wyglądają. O dziwo z czasem udało mi się przestać zwracać na to uwagę.
Ale, przecież mówiłam, że w końcu się wciągnęłam. Trzeba przyznać, że jeżeli przekroczy się pewny moment, gdy w końcu zaczynasz rozumieć co się dzieje, dialogi przestają wadzić, a i bohaterów w miarę kojarzysz, znika gdzieś ta cała frustracja – to Autor potrafi zbudować napięcie i rzucić kilka zagadek, nad którymi czytelnik będzie się głowił. Akcja wyrwie się do przodu i ukradnie kilka wieczorów pod rząd.
Choć zakończenie nie do końca mnie usatysfakcjonowało (nie bardzo kupuję intencje głównego złego – nie pasowało to do tego bohatera. Być może nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie fakt, że tuż obok niego była postać, do której te motywy pasowały by idealnie, bo miałyby wytłumaczenie logiczne), to książka w ogólnym rozrachunku wypada całkiem sympatycznie. O ile jesteście w stanie zacisnąć zęby, odłożyć dumę na bok i przetrwać pierwszą część książki.

Źródło


*Tomy łączy postać komisarza, natomiast każdy z nich opowiada o innej sprawie, dlatego nie musiałam się bać, że nie zrozumiem wątku, bez znajomości wcześniejszych części.

3 komentarze:

  1. Ostatnio czytałam powieść Hakana Nessera, w której wśród bohaterów (policjantów) wyróżniał się tylko jeden. Reszta tworzyła mało interesujący tłum. To bardzo irytujące;) Lubię skandynawskie kryminały, ale naprawdę nie mam ochoty sięgać po kolejny, w którym nie do końca będę wiedziała o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z Edwardsonem jest tak, że albo się go lubi albo nie. Ja należę do tych lubiących, aczkolwiek mam podobne odczucia co do dialogów, bo Szwedzi tak nie rozmawiają, nie wtrącają do chwilę angielskich słówek czy cytatów. Poza tym Edwardson pisze nierówno, ma lepsze i gorsze tytuły, ale akurat jego polecałabym czytać po kolei, bo życie prywatne bohaterów zmienia się diametralnie na przestrzeni kolejnych tomów. Nie wiem jak to wygląda w "Prawie martwym", bo na razie jestem po siedmiu tomach i jakoś nie mogę ruszyć dalej, ale jednak gdybym czytała nie po kolei (co akurat często mi się zdarza) to miałabym problem ze zrozumieniem części wątków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dużego wyboru nie miałam, bo dostałam go w prezencie :)
      Mam co do niego bardzo mieszane uczucia, bo pomimo że miejscami strasznie mnie drażnił, to jednak po zamknięciu książki nie czułam, że był to czas stracony. Więc kto wie, może w przyszłości zajrzę do tomu pierwszego i albo go pokocham, albo stwierdzę, że jest zdecydowanie nie dla mnie :)

      Usuń

JEŻELI NIE MASZ KONTA, WYBIERZ OPCJĘ NAZWA/ADRES URL I WPISZ SWOJE IMIĘ/NICK. ADRES STRONY MOŻE POZOSTAĆ PUSTY :)
Weryfikacja obrazkowa pomaga w blokowaniu spamu, który bez niej dosłownie zalewa bloga.