Nie mam pojęcia, czy to
tylko moja przypadłość, czy większość ludzi czytających tak
ma. Ale jak ktoś wypina przede mną pierś, niczym kogut, i dumnie
oświadcza, że nie lubi czytać, to czuję się jakby powiedział:
jestem analfabetą. Czym
Wy się ludzie chwalicie?
Tak,
zaraz podniosą się głosy, że przecież z czytaniem to jak z
malarstwem: nie każdy musi oglądać obrazy i chwytać za pędzel.
No dobra, ale jakoś nie znam domu, by jakieś – nawet malusieńkie
– bohomazy nie wysiały na ścianie. A domy, gdzie nie ma książek
są. Nie mówię o kupionych lekturach szkolnych. To się nie liczy.
Ja też nie przeczytałam Chłopów,
a Potop przemęczyłam.
Podobała mi się Lalka,
ale niestety nie pamiętałam jakiegoś szczegółu (chyba koloru
pantofelków), więc i ocena była nie taka. Ale
cholera, czytanie nie polega na zapamiętaniu, na jakim koniu jeździł
Kmicic!
(Tak
to jest to miejsce, w którym tysiące polonistek zniechęciło ludzi
do książek. Czytają ci, którzy mieli to szczęście trafić na
odpowiednie powieści, zanim wepchano im siłą Ludzi
Bezdomnych. Ale to temat na inny
felieton).
Skoro
są ludzie, którzy nie lubią czytać, to dlaczego nie ma takich,
którzy nie lubią słuchać muzyki, czy oglądać filmów?
Wydaje mi się, że odkryłam ostatnio odpowiedź na to pytanie
(jakże banalną), ale nie jestem z tego powodu szczęśliwa. Bo
wynika to z lenistwa. Dużo łatwiej jest włączyć film i oglądać
go bezmyślnie, nawet gdy jest beznadziejny. Prościej jest przekopać
się przez tony gatunków muzycznych, tysiące wykonawców, by odkryć
swoją niszę. Żeby tego samego przełomu dokonać w książkach,
trzeba się trochę pomęczyć. Trzeba przeczytać przynajmniej 50
stron, żeby móc powiedzieć, że ten autor nie jest dla mnie.
Przebrnąć przez kilka pozycji, by być pewnym, że romanse
mnie nie kręcą, wolę jak po ścianach walają się flaki w
wykonaniu Stephena Kinga. Poszukiwanie swojej książkowej niszy,
jest wymagające i czasochłonne. Tam, gdzie w adaptacji filmowej
jesteśmy po 20 minutach, w książce znajdziemy się po trzech
dniach (albo i dłużej, jak nie mamy wolnego czasu na czytanie).
Różnica,
między jednym a drugim, jest jednak spora. Wystarczy chwila rozmowy.
Łatwo wyłapać, czy ktoś czyta (nawet od czasu do czasu, nie mówię
o piętnastu książkach tygodniowo), czy ostatnią lekturę miał w
rękach w szkole podstawowej. Najgorsze jest w tym to, że taka osoba
ma z reguły bardzo wiele do powiedzenia, a nie bardzo wie jak to
zwerbalizować. Słownictwo samo się nie rozszerza, więc trzeba
sobie jakoś radzić. I do przeżycia jest, gdy taki ktoś wymachuje
przede mną rękami, w końcu mową ciała przekazujemy ok 90%
komunikatu. Gorzej, jak taka osoba co drugie słowo mówi kurwa,
co trzecie ja pierdole.
Nie mam nic przeciwko wulgaryzmom. Podkreślają wagę wypowiedzi,
nadają jej odpowiedni rytm. A czasem takie ocenzurowane zdanie,
wręcz śmiesznie wygląda.
Ale tylko wtedy, gdy są użyte umiejętnie. A nie jako znaki
interpunkcyjne. Ja wiem,
że nie czytasz. Wiem, uważasz się za inteligentnego faceta/babkę.
Niestety, nie znam inteligentnych osób, które nie czytają. To tak,
jakby nie wiedzieć ile jest 8+8x8, a uważać się za wykształconego
człowieka.
Później
taka osoba, dowiaduje się np. o istnieniu Kominka.
Odkrywa, że jest taki facet, który pisze w Internecie i nieźle na
tym zarabia. Dobrze wiecie, do czego zmierzam. Powstaje tysiące
blogów, w których spacja stawiana jest przed przecinkiem (choć to
i tak nieźle, bo w końcu pojawiają się jakieś przecinki). Ale
jak tworzyć wielkie litery na klawiaturze, zostało jeszcze przez
delikwenta nieodkryte. Że o możliwości zrozumienia, przez
czytelnika, o co chodzi w tekście, to już nie wspomnę. Dobra,
czepiam się tych przecinków, a pewnie sama wsadziłam gdzieś
nadprogramowy, albo lepiej, zapomniałam o jakimś. Jednak
są pewne podstawowe zasady (jak wstawienia przecinków przed „że”,
„a”), nie trzeba wkuwać lekcji gramatyki na języku polskim, by
sobie je przyswoić. Bloger, który czyta, ma wpojony pewien rytm
zdań. Wie jak wzbudzić emocje negatywne i pozytywne, jak
przyspieszyć i jak zwolnić. I nie nauczyła go tego teoria na
lekcjach gramatyki. Jest to dla niego instynktowne. Recenzentom
książek, raczej nie muszę o tym mówić. Ale rozejrzyjcie się po
sieci. Nie trzeba długo szukać. W ogóle nie trzeba szukać. Takich
blogów jest pełno. Pisze później mi jeden z drugim rzyć,
a nie żyć,
bo przecież ortografia jest nikomu niepotrzebna. Szkoda tylko, że
to nie jest błąd ortograficzny, a dwa różne słowa. Jedno z nich
oznacza dupę.
Na
koniec po wyżywam się jeszcze na humanistach.
Każdy, kto źle policzył wcześniejszą "zagadkę" matematyczną,
powie: bo ja jestem humanistą. No dobra, nie trzeba skończyć
polonistyki, by za humanistę się uważać. Ale miło by było,
drogi humanisto, gdybyś czytał. Tak, mój drogi, humaniści
czytają.
Nie oznacza to, że są debilami matematycznymi i nie wiedzą nic o
kolejności wykonywania działań (jeżeli wyszło Ci coś innego niż 72, to proponuje sobie przypomnieć tę zasadę). Interesują się literaturą,
naukami społecznymi. Zgoda, nie są wybitnymi matematykami i na
widok całki robią duże oczy. Drogi nieczytający. Ty nie jesteś
humanistą. Nie wiem kim, jeżeli nie ścisłowcem. Ale humanisty to
Ty na oczy nie wiedziałeś.
Co myślicie o osobach dumnie podkreślających: ja nie czytam? I nie pytam o tych, co chcieliby, ale czasu nie mają (bo dwoje dzieci, praca na pełen etat i doba zdecydowanie za krótka).
zdjęcia pochodzą ze strony weheartit.com
zdjęcia pochodzą ze strony weheartit.com
z tą "rzycią" to Ci wyszło ;-) nawet się zgadzam z tym, ale sama nie traktuję tego zjawiska problemowo - nie aż tak; jest przecież też mąka, z której żadnego chleba nie będzie, trudno się temu dziwić, taki to już ten świat skonstruowany
OdpowiedzUsuńZgadzam się z opinią. A zwłasza w kwestii humanistów. Jestem w klasie "humanistyczniej" i na 22 osoby, może jakiś 4 czytają. Znają klasyki, nowości. Reszta to po prostu matematyczni/fizyczni/chemiczni idioci. Przykro na to patrzeć, a jeszcze gorzej musieć omawiac z takimi ludźmi dzieła, w których jest pełno nawiązań do klasyki, gdyż oni nie mają pojęcia o czym mowa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie http://ksiazkowy-kacik.blogspot.com/
W pełni się zgadzam, widać różnicę ;)
OdpowiedzUsuń- ja nie czytam - nie mam wyobraźni.
To jest moje zdanie.
Rzycie rzycie jest nowelom... :D Podoba mi się Twój felieton :)
OdpowiedzUsuńJestem zapisana chyba nawet do takiej grupy na fejsie - nie ufam ludziom, którzy nie czytają książek. I nie trafia do mnie milion wymówek, to się nazywa lenistwo. Po prostu :)
Felieton bardzo trafny i humorystyczny, ale komentarz nazywający pewną grupę osób idiotami z określonych przyczyn, to pisemne nadużycie i obrażanie "jak nikt nie widzi". Można byłoby myśleć, że po przeczytaniu tylu pozycji jest się troche bardziej wrażliwym człowiekiem od przeciętnego. Łatwo jest krytykować - ostro generalizując, trudniej o uważny dobór słów do zdań.
OdpowiedzUsuńCzytająca nie-książki
co za parszywe czasy nastały że humanistę nazywamy osobę tylko związaną z naukami społecznymi, a nie ścisłymi...a przecież kilka wieków temu pierwsze znaczenie tego słowa określało człowieka renesansu, wszechstronnie wykształconego... nie zgadzam się z tłumaczeniem" jestem sobie humanista więc mam prawo nie znać standardowych zasad matematyki" znakiem tego nie jesteś człowiecze humanistą, a zwykłym imbecylem który nie opanował wiedzy z podstawówki!!
OdpowiedzUsuńBrawo dla ciebie autorko, tekst jest kwintesencją tego co od dawna jest w mej głowie odnośnie tego zagadnienia.
znaczy się że w pełni popieram to co napisałaś:)
UsuńTo okropny wpis, z błędami. Zaczyna Pani zdania od "ale", "że" broniąć zapewne koncepcji, że to taki styl. Nie mam pojęcia, dlaczego wspomina Pani o Kominku w tekscie, bo to przykład, który nie obrazuje tekstu, a znaczenia słowa delikwent najzwyczajniej Pani nie zna. Wygląda jakby zależało Pani na napiętowaniu innych a nie na faktycznym rozpierdoleniu kwestii :)
OdpowiedzUsuń