wtorek, 17 lipca 2012

Upadek Hyperiona – Dan Simmons

Jest to książka stawiana tuż obok Diuny (a kto o Diunie nie słyszał?) – jako najlepsza powieść science fiction. Sam autor, Dan Simmons, uważany jest za pisarza, który równie dobrze radzi sobie z każdym gatunkiem literackim. Sama nie miałam okazji się przekonać ile jest prawdy w jego elastyczności gatunkowej, więc podważać tego stwierdzenia nie będę.
Upadek Hyperiona jest drugą częścią cyklu Hyperion. Część pierwszą wspominałam bardzo dobrze, dlatego postanowiłam sięgnąć po jej kontynuację. Nie mamy tutaj jednego głównego bohatera. Kursujemy ciągle pomiędzy Pielgrzymami, znajdującymi się na tytułowym Hyperionie, a rządem Hegemoni, stacjonującym gdzieś w kosmosie i stojącym w obliczu wielkiej wojny z Intruzami. W tle przewija się TechnoCentrum – kiedyś sztuczna inteligencja naszych komputerów, obecnie praktycznie żywy byt, mający własną strukturę, centralę której położenia nie zna żaden ze śmiertelników i swój plan: stworzenia Boga.

A metasfera mnie przeraża. Jest rozległa i pusta, zupełnie inna niż rojący się od analogów miejski krajobraz datasfery Sieci czy przywodząca biologiczne skojarzenia megasfera. Jest także... niespokojna. Pełno w niej niezwykłych cieni i przemieszczających się kształtów, które nie mają nic wspólnego ze Sztucznymi Inteligencjami z TechnoCentrum.

O ile w części pierwszej akcja kręciła się wokół Pielgrzymów wysłanych na Hyperiona, tak teraz pojawiła się nowa postać, wcześniej drugoplanowa i mało znacząca, która spaja wcześniej wymienione przeze mnie miejsca akcji. Jest to John Keats. Tak, ten John Keats, angielski poeta z czasów romantyzmu. A może raczej jego rekonstrukcja. Połączony datasferą z niczego nieświadomymi Pielgrzymami, śni o nich i raportuje przewodniczącej Hegemonii. Sam szuka odpowiedzi na to, kim tak naprawdę jest i do jakich celów został stworzony przez TechnoCentrum.
W książce znajdziemy dwa typy narracji: pierwszoosobowy gdy czytamy o Keatsie oraz trzecioosobowy, gdy znajdujemy się na Hyperionie razem z Pielgrzymami.

Co za piekielny ból! Dręczą mnie nieustanne mdłości, ale wymiotuję tylko kawałkami płuc, żółcią i flegmą. Nie wiem czemu, ale tym razem jest chyba gorzej niż poprzednio. A wydawałoby się, że praktyka – w umieraniu – czyni mistrza.Przez całą noc fontanna bulgocze idiotycznie. Gdzieś tam, w mroku, czeka Chyżwar. Na miejscu Hunta od razu bym się stąd wyniósł: przyjąłbym śmierć, gdyby ona też zechciała mnie przyjąć, i miałbym sprawę z głowy. Ale coś mu obiecałem. Obiecałem spróbować.

Mamy także jeszcze jednego bohatera. Chyżwara. Władcę Bólu. Mieszkańca znajdujących się na Hyperionie Grobowcach Czasu. Grobowcach, które płyną pod prąd czasu. To co dla nas jest przeszłością, dla nich jeszcze się nie wydarzyło. Co dla nas jest przyszłością, dla nich są to już stare dzieje. Pielgrzymi według planu, wędrują by go spotkać. Jedni pragną go zabić, inni – jak poeta Martin Silenus – widzą w nim swoją muzę, a pozostali szukają odpowiedzi. Według legendy, Chyżwar zabije wszystkich, oprócz jednej osoby, która będzie mogła zadać swoje pytanie. Tylko ile jest w niej prawdy? W końcu Chyżwar jest mechaniczną istotą, która żyje tylko po to by zabijać.

Nastały dni ostateczne, księże. Proroctwa objawione nam przed wiekami przez Awatarę wypełniają się. To, co ksiądz nazywa zamieszkami, to w istocie przed śmiertelne drgawki społeczeństwa, które zasługuje na zagładę. Nadchodzą Dni Odkupienia. Władca Bólu wkrótce zstąpi między nas. 
Władca Bólu – powtórzył Duré. – Chyżwar.

Książka, jak na gatunek science fiction, jest napisana bardzo lekko i przyjemnie. Autor nie zalewa nas niepotrzebnymi informacjami technicznymi, co niestety w tym gatunku jest dość popularne. Oczywiście nie uciekniemy od pewnych informacji o tym, jak co działa, ale ich ilość jest wyważona i naprawdę łatwa w odbiorze.
Sięgając po tę część oczekiwałam szalonych pomysłów i zaskakujących zwrotów akcji. I nie zawiodłam się. Nie mam pojęcia skąd Simmons bierze takie koncepcje, jak choćby cofające się w czasie grobowce, czy wygląd Intruzów, ale potrafi ciągle zaskakiwać.
Jedynym minusem jest to, że momentami powieść bardzo się wlecze, że można bez żalu książkę odłożyć. Co prawda pomiędzy nimi wstawione są zaskakujące i ciekawe wydarzenia, ale dla mnie były sporym minusem. Poza tym, książkę przeczytałam z wielką przyjemnością.

Wyobrażam sobie jak musi cierpieć. Dla człowieka urodzonego i wychowanego w świecie, w którym każda informacja znajduje się na wyciągnięcie ręki, łączność z dowolną osobą jest oczywistością, a najdalsze krainy leżą nie dalej niż jeden krok przez portal transmitera, nagły powrót do życia, jaki wiedli nasi przodkowie, musi przypominać bolesne przebudzenie w ciele ślepca i kaleki.

Polecam tym, którzy uwielbiają gatunek science fiction – z pewnością się nie zawiodą. A także tym, którzy chcieliby zacząć z nim przygodę – myślę, że ten cykl jest bardzo dobry by od niego zacząć poznawać literackie wersje przyszłości.

2 komentarze:

  1. Jak na razie nie miałem jeszcze możliwości Dana Simmonsa w ogóle, nie mówiąc już o tej serii. Jednak słyszałem o niej wiele dobrego. Z tego co piszesz utwierdzam się w przekonaniu, że warto byłoby sięgnąć, choć oczywiście musiałbym zacząć od pierwszej części:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako że mój ostatni konkurs, w którym do zdobycia była książka "Marzyciele i pokutnicy" mógł naruszać warunki organizowania takiego przedsięwzięcia, jestem zmuszona wycofać wszystkie dotychczasowe zgłoszenia i na nowo ogłosić zasady zabawy. Mam nadzieję, że się nie pogniewacie, i zgłosicie się do zabawy jeszcze raz na nowych warunkach.

    OdpowiedzUsuń

JEŻELI NIE MASZ KONTA, WYBIERZ OPCJĘ NAZWA/ADRES URL I WPISZ SWOJE IMIĘ/NICK. ADRES STRONY MOŻE POZOSTAĆ PUSTY :)
Weryfikacja obrazkowa pomaga w blokowaniu spamu, który bez niej dosłownie zalewa bloga.