Tym razem w fabule dzieje się dużo
więcej. Spiski knute w poprzednim tomie zaczynają być wprowadzane
w życie, a wędrowcy docierają w końcu do celu – choć nie
wszyscy szczęśliwie. Tak moi drodzy, wraz z powrotem formy
pisarskiej, powróciła także miłość Martina do krzywdzenia
swoich bohaterów. Ile razy o mało nie rzuciłam książką – dość
skutecznie powstrzymywało mnie tylko to, że posiadam jej
elektroniczne wydanie. Chciało mi się krzyczeć i płakać
jednocześnie, kilka razy nawet się zarzekałam, że już nie wrócę
do czytania. Ale szybko wracałam, na tym w końcu polega magia
Pieśni lodu i ognia. Ja sama uważam to za duży (choć czasem
naprawdę frustrujący) plus – niepewność czy dana postać
przeżyje, sprawia, że czyta się z zapartym tchem i skołatanymi
nerwami.
Autor nadal stosuje dziwne tytułowanie
rozdziałów, na które już poprzednio zwróciłam uwagę. Gdy postać
zaczyna podszywać się pod innym imieniem, rozdziały jej poświęcone zaczynają być inaczej nazywane. Tym razem był bardziej konsekwentny i objął tą zasadą nie tylko Sansę, ale także Aryę. Dla mnie jednak jest to zabieg kłócący się z tym, co mieliśmy we wcześniejszych tomach i tu zdania raczej nie zmienię.
zaczyna podszywać się pod innym imieniem, rozdziały jej poświęcone zaczynają być inaczej nazywane. Tym razem był bardziej konsekwentny i objął tą zasadą nie tylko Sansę, ale także Aryę. Dla mnie jednak jest to zabieg kłócący się z tym, co mieliśmy we wcześniejszych tomach i tu zdania raczej nie zmienię.
A z jakim światem przyszło się nam
zmierzyć? Sytuacja polityczna zmienia się z każdą kolejną
stroną. W jednej chwili wydaje się, że wojna zmierza ku końcowi,
by w następnej jedna nieprzemyślana decyzja, idiotyczny plan
któregoś z władców Siedmiu Królestw doprowadza do kolejnych
walk. Wszędzie dookoła grasują banici, którzy już sami nie
wiedzą komu chcieli by służyć i za czyją sprawę ginąć, ale
nie przeszkadza im to mordować wszystkich na około. Także
wędrujemy przez lasy pełne wisielców i pola pełne stryczków,
pływamy rzekami gdzie więcej jest krwi niż wody z unoszącymi się
na falach nieboszczykami.
A zakończenie? Oj, moi drodzy
zakończenie jest... denerwujące. Czytamy piękny tytuł rozdziału
„A tymczasem na murze” i... notkę od autora:
– Hej chwileczkę! – wołają z pewnością w tej chwili niektórzy z was. – Chwileczkę, chwileczkę! A gdzie Dany i smoki? Gdzie Tyrion? Jona Snow też prawie nie widzieliśmy... To nie może być wszystko...
I jak sam dalej pisze nie jest. Ale
żeby poznać resztę i spotkać Tyriona, Jona, Dany, i pozostałych musimy sięgnąć po kolejny tom.
Podsumowując: Uczta dla wron tom II,
to kawał dobrej lektury. Polecam ją z czystym sumieniem. I idę
szukać kolejnej części Pieśni lodu i ognia.
A na zakończenie mały komiks,
oddający dokładnie to, co czują fani Martina podczas czytania:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
JEŻELI NIE MASZ KONTA, WYBIERZ OPCJĘ NAZWA/ADRES URL I WPISZ SWOJE IMIĘ/NICK. ADRES STRONY MOŻE POZOSTAĆ PUSTY :)
Weryfikacja obrazkowa pomaga w blokowaniu spamu, który bez niej dosłownie zalewa bloga.